niedziela, 31 października 2010

tęcza grzewcza -cd.

Ciepły tęczowy przerywnik ukończony:)
Miał być prosty szyjogrzej, komin, czy coś w podobie. Z inspiracji tej: larisa/leah-cowl-scarf
i tej: aimee zrodziła mi się taka, hm, narzutka? Zwał jak zwał, podoba mi się bardzo, a ponieważ grube to to i ciepłe, a nie podgryzające, to przyjaźnić się będziemy w chłodne dni.





wzór: 100 % improwizacji. Nabrałam 150 oczek, przerobiłam nieznaną ilość rzędów, 2 razy odejmowałam oczka w systemie: 5 prawych, 2 razem; i 2 razy: 3 prawe, 2 razem. W sumie na golf zostało mi 70 oczek. Znowu przerobiłam nieznaną ilość rzędów.
druty: KP 6 mm
ścieg: francuz, dziergany na okrągło, czyli raz rząd lewych raz prawych. rzędy parzyste z motka A, nieparzyste z B
włóczka: Rozetti Saryali, kolory: 102-04 i 102-11

Zużyłam ok. 3 motków. Po 1,5 z każdego koloru.




no to wracam do silkblooma, jeszcze 1,5 rękawa przede mną :)


aaaaa, i upiekłam pyszny chleb z pomocą Artisana:)

sobota, 30 października 2010

tęcza grzewcza


Weszłam do pasmanterii tylko po tasiemkę na metki......wyszłam  z pięknymi mięciutkimi motkami. Zahipnotyzowały mnie kolorami, więc nie mogłam wyjść bez nich! Nie dało się! Rzuciłam inne projekty i plotę szyjogrzej. Na zmianę z dwóch moteczków w odmiennych tonacjach. Wygląda bajecznie!
Włóczkę o nazwie nie do zapamiętania w rękach mam po raz pierwszy, 70% akrylu, ale nie wygląda akrylowo i dzierga się bardzo przyjemnie, nieskrzypiąco.



środa, 27 października 2010

nowy przyjaciel

W poniedziałek zamówiony, dziś do mnie przyjechał punktualnie o 17.00. Ciężki, metalowy, krwiście czerwony i błyszczący. Bohater wszystkich programów kulinarnych. Mój nowy kuchenny przyjaciel.....
Już zdążył  mi przedefiniować pojęcie "ubić pianę na sztywno".....
W parę minut machnęłam dwa serniki, dukanowy dla męża, standardowy dla reszty rodziny. OBŁĘDNIE puszyste!




W zestawie dostałam jeszcze dodatkową szklaną misę i dwie przepięknie wydane książki kucharskie. Zestaw kosztowny był wielce, no ale skoro pracodawca był uprzejmy wypłacić premię roczną....

niedziela, 24 października 2010

piątek, 22 października 2010

a jednak!

A jednak wena przyszła.
Chwilkę temu kupiłam w e-dziewiarce przecudne mięciutkie moteczki silkbloom fino w  kolorze malinowym. Bez konkretnego przeznaczenia. No może nie do końca. Miała być z tego audrey in unst....ale jednak włóczka ciut za gruba, a mi się nie chciało przeliczać. Potem zaczęłam coś bez planu od góry...i sprułam, bo plecy wychodziły za szerokie i zdążyło mi się przestać podobać.
Ech, włóczka cudna, a ja nie wiem co z niej zrobić.....co za męka...
Ale jednak coś się rodzi, pomysł przyszedł wieczorem. Ma być na okrągło, kobieco, trochę ażurowo. Robię notatki, jak mi się spodoba będzie opis :)

czwartek, 21 października 2010

czapkowo

Nie mam ostatnio (z powodów obiektywnych) serca ani czasu do dziergania. Ale poranki zimne, łepetyna marznie, uplotłam więc sobie czapeczkę..... o taką:





wzór: ponownie 100% improwizacji, nie wiem nawet ile oczek nabrałam, jakoś tak samo się plotło
materiał: Katia Austral, jakieś 2/3 motka, kolor śliwka
druty: KP nr 3 i 3,75

apdejt:

wrzucam jeszcze zdjęcie poglądowe "naleśnika" - czapeczka...jest w zasadzie beretem :)



Okołoszkolne refleksje

Mamy za sobą dwa dni w nowej szkole. Pełną parą zaczniemy pewnie od poniedziałku, bo dzieciarnia była uprzejma złapać jakiegoś wirusa, więc jesteśmy dziś w domu, aby się to bardziej nie rozbujało. No ale wracając do szkoły, to wygląda na to, ze jest nieźle! Francesco jest zadowolony, podoba mu się wszystko od klasy przez boisko i stołówkę po toalety.
Klasa jest integracyjną - w tej szkole nikt nie własnej mi że dziecko się nie nadaje, a ja jestem zadowolona, że miał możliwość trafić do takiej klasy. Z wielu powodów. Także takich, że nie zawsze siedzą w ławkach, co przy ruchowej nadaktywności młodego człowieka nie jest bez znaczenia.
Na razie nie zdecydowałam się na pomoc psychologa. Poczekam. Zobaczę jak synek odnajdzie się w szkole po tygodniu, po dwóch. Do starej szkoły nie chcę wracać, ani dziecku o niej przypominać.
Stara szkoła zamiast "szkoły z klasą" dla mnie zostanie szkołą z koszmaru.
Wczoraj zadzwoniła do mnie mama jednego z kolegów F ze starej szkoły. Zdziwiona, że "sobie poszliśmy", a ja po rozmowie z nią utwierdziłam się w przekonaniu, że to była jedynie słuszna decyzja. Otóż w poniedziałek na wniosek rodziców odbyło się zebranie klasowe. Problem: sytuacja w klasie. Jak się można było domyślać rodzice dzieciaków sprawiających największe problemy oczywiście nie przyszli, bo to przecież nie oni mają problem. A problemy są takie, że np. jeden z 7 letnich delikwentów był uprzejmy kilka dni temu zaatakować nauczycielkę tak "dla sportu" i boleśnie wykręcił jej rękę do tyłu. Wyobrażacie sobie???????? Bo TO przekracza granice mojej tolerancji poznawczej.  Inny młodzieniec leje resztę dzieciaków regularnie. Nauczycielka (o temperamencie katechetki ze szkółki niedzielnej) totalnie sobie nie radzi. Przerażeni (ha! a więc nie byłam jedyną przerażoną matką!!) rodzice napisali pismo do dyrektorki domagając się interwencji i zrobienia CZEGOŚ z klasą, bo obawiają się o bezpieczeństwo swoich dzieci. Bardzo jestem ciekawa CO im szanowna dyrekcja odpisze, bo ja w osobistej rozmowie nic nie wskórałam, za to wypunktowałam masę skandalicznych błędów. Ba, żeby było ciekawiej gdy rozmawiałam z dyrektorką o możliwości przeniesienia F do innej klasy kategorycznie stwierdziła, że klasy integracyjne są przeładowane, nie ma miejsc, a F się kategorycznie nie nadaje. W poniedziałek spotkałam się z inną koleżanką, której synek jest w jednej z klas integracyjnych i ona (nie wiedząc o naszych przejściach) stwierdziła, że do ich klasy chyba jeszcze ktoś dojdzie, bo miało być 20 dzieciaków a jest ich 16. wiele mi się ciśnie na usta, ale pozostawię to bez komentarza!

poniedziałek, 18 października 2010

od nowa

Nie pisałam przez chwilę, ale wybaczcie, głowy nie miałam. Wszystko kręciło się wokół problemu "szkoła". Oszczędzę wam szczegółów, dość, że to o czym pisałam, to był zaledwie wstęp. Potem było tylko gorzej. Na szczęście ze szkołą udało nam się rozstać. W piątek. A właściwie dziś. Załatwiliśmy papierologię i zrobiliśmy "rozpoznanie" w nowej szkole. Dla mnie bez porównania, ale Frans podchodzi nieufnie, z ogromną nieśmiałością, wycofaniem. Boi się, zupełnie jak nie on. Ale trudno mu się dziwić, jest najbardziej pokiereszowany.
Ale jestem dobrej myśli. Klasa jest mniejsza, integracyjna, zajęcia zawsze rano, nauczycielka przesympatyczna. Jutro będzie prawdziwy całodzienny debiut. Na dobry początek weźmiemy cukierasy dla całej klasy :)


wieczorny apdejt: dziękujemy za wszystkie zaciśnięte kciuki!
Franko po południu się rozkręcił, poszedł na judo, a my zorganizowaliśmy podręczniki. Franek wniebowzięty, bo po pierwsze nowe, po drugie w przedszkolu korzystał z podręczników tego samego wydawnictwa, więc bohaterowie i szata graficzna znane. No i jest dodatkowy zeszyt do ćwiczeń z "matmy" :D
Jeszcze przed chwilą kręcił ze mną muffinki, bo musi jutro wziąć do szkoły :)

Jutro wam powiem jak było.

sobota, 9 października 2010

Dziewczynka Landrynka

Kolejny błyskawiczny projekt czapkowy. Tym razem dla córcianki. Kolor zgodnny z SIMZ zamawiającej :):)

Stylizacja poranna, piżamowa:)


wzór: ponownie 100% improwizacji
materiał: yarn art jeans, ok. 1/2 motka, trochę fuksjowego australa na stworka, nić elastyczna do wrobienia w ściągacz
druty: KP 3 mm

czwartek, 7 października 2010

Fran Solo

Zimno się zrobiło, a syn zgubił czapkę, wessała ją czeluść szkolnej szatni.
Jeden filmowy wieczór i oto jest.


wzór: 100% improwizacji
materiał: trochę medusy w kolorze ciemno popielatym  i trochę pomarańczowego ideala, nić elastyczna do wrobienia w ściągacz
druty: KP 3,5

właściciel zadowolony. szczególnie ze stworka:)

środa, 6 października 2010

edukacja wczesnoszkolna

syn ma problemy ze szkołą, albo raczej ja mam problemy w szkole, albo problem ze szkołą, albo szkoła ma problem ze mną, albo z moim synem, albo sama już nie wiem. przygnębiona jestem.
odkąd zaczęliśmy (w marcu) "przygodę" z oświatą trafiają nam się wyłącznie porażki. śmieszne to i straszne, bo pewnie całe rzesze rodziców zapisują dziecko do szkoły rejonowej i jest ok. u nas do ok daleko:( ja chciałam, my chcieliśmy lepiej. zainwestować, zadbać o rozwój synka, dać mu więcej skoro jest wybór. zaczęliśmy od szkół społecznych. STO. wybraliśmy 2 sensownie położone i z ciekawą ofertą. w obu porażka. ilość chętnych wielokrotnie przewyższała ilość miejsc, rekrutacja jak assessement center albo konkurs piękności, to znaczy konkurs na portfele rodziców, chyba. nasze widać nie były dość ładne, choć jakoś dalibyśmy radę, przeliczyłam to skrupulatnie. no ale skoro z 80 chłopców przyjęto 3....
złożyliśmy więc podanie w szkole rejonowej, bo  już połowa kwietnia, późno się zrobiło, a tu nas na pewno przyjmą i  blisko, i oferta (w teorii) nie odbiega od oferty szkoły płatnej, i klasa integracyjna. i..... zonk! kolejna porażka, bo dziecko nie nadaje się do klasy integracyjnej. zawyrokowała szanowna komisja kwalifikacyjna. bo nie dość spokojne. no fakt. nie jest. temperamentne jest bardzo bardzo. ale jakoś mi i szanownej komisji rozjechały się wizje klasy integracyjnej. moje argumenty na tak dla szkoły są argumentami na nie. cóż. trafiliśmy do ogólnej. tyle, że do ogólnej trafiły też wszystkie inne dzieci "nie nadające się". efekt przewidywalny. choć nie dla szkoły:( 21 chłopców, 5 dziewczynek, bardzo trudny zestaw trudnych dzieci, ze specyficznej dzielnicy, z którymi nauczycielka nie do końca sobie radzi. właściwie klasa też powinna mieć status integracyjnej, bo kilkoro dzieci ma różne deficyty, ale już się nie da, bo za późno bo kasa, bo cośtam. lampka mi się zapaliła po raz kolejny, ale poczekajmy, zaufajmy, dajmy sobie czas. F do szkoły przygotowany był dobrze, szedł z entuzjazmem.... i szybko zaczął ją odreagowywać. bardzo. zaczął reagować w domu jak dwulatek na każde NIE, na każde niepowodzenie. wrzask, bunt i histeria. tłumaczyłam go. nową sytuacją, dużą zmianą, etc. Choć nigdy nie przypuszczałam, że moje ruchliwe, żywe, śmiałe dziecko, może mieć problemy adaptacyjne. do niedawna byłam przekonana, że dotyczyć to może tylko nieśmiałej Z. do zeszłego tygodnia. gdy F wybuchł w szkole. tak, że biegłam, żeby się spotkać z pedagogiem, nauczycielką, paniami ze świetlicy. tak, klasa jest trudna, bardzo trudna, F nie radzi sobie z emocjami, nie podporządkowuje się zasadom.... sytuacja się powtarza. no nie jest w porządku, gdy dziecko bez powodu zaczyna bić się po głowie, krzyczeć, że trzeba go ukarać, że ucieknie, zabije się. to jest straszne!!! mnie matkę to przeraziło! rozmawiam z pedagogiem, a może zmienić klasę, bo wie pani, to nie jest dobra klasa dla dzieciaka? pani porozmawia z dyrekcją. dyrekcja uchwytna w poniedziałek. zrywam się z pracy, stoję pół godziny jak dureń w sekretariacie. dyrekcja wie po co przychodzę, wie wszystko o F (wywiad w przedszkolu) wie nawet, że mam pedagogiczne wykształcenie. i tyle empatii. tyle otwartości na problemy ucznia. dalej jest ściana, od której się odbijam. klasy nie można zmienić. nie i już. bez odwołana. a na tę klasę pomysłu długofalowego brak. są/będą tylko jakieś doraźne łatania dziur. mnie prowizorka nie interesuje. ja mam zestresowanego ludzika, któremu muszę pomóc! nie jestem nadopiekuńczą mamą - kwoczką, wręcz przeciwnie, ale w tym przypadku wiem, że MUSZĘ coś zrobić. umawiamy się więc w innej szkole. wszak minął dopiero miesiąc, może jest szansa na przeniesienie? tym bardziej, że w tej szkole są koledzy z przedszkola. pierwsze wrażenia bardzo pozytywne. zostaliśmy też my rodzice wysłuchani z uwagą i jak się zdawało ze zrozumieniem. ale nie. zdecydowanie nie. nie chcę ryzykować. jesooooo! czy ja chcę za dużo? trędowata jakaś jestem? ja albo moje dziecko? jakie to ryzyko przyjąć do szkoły jednego drobnego blondynka, który tam gdzie trafił nie odnalazł się i w każdym innym miejscu może być tylko lepiej? a może ja mam jakiś błędny obraz szkoły, albo co gorsza błędnie postrzegam własne dziecko?

stres mnie zżera. myślę co dalej.

niedziela, 3 października 2010

Sofia, Sofija, Sophie, Zofka, Zośka, Zosianka, Zochulisko....

Kolejny piękny weekend, kolejny skończony projekt. W samą porę, bo na jesień dziecię bez swetra zostało :)


wzór: to oczywiście shalom cardigan.   stanowczo jeden z moich ulubionych i w noszeniu i w robocie i za całokształt. 
włóczka: katia austral, kolor fuksjowy, 3 motki
druty: KP 3,5 mm

Sweterek na moją drobniutką czterolatkę zaczęłam jak w przepisie. Zamiana włóczki na cieńszą i drutków na 3,5 mm dały akurat potrzebne wymiary. Po zakończeniu karczku oczka na korpus i rękawy podzieliłam tak jak w moim granatowym szalomku. Aby sweterek dla córcianki był bardziej dziewczęcy korpusowi zamiast modelować talię nadałam delikatną linię A. W tym celu 5 razy dobierałam oczka po obu stronach znacznika w 5 miejscach: po środku obu przodów, pod pachami i na środku tyłu.
Rękawki są proste, ale żeby nie były za szerokie 3 razy (do 30 rzędu) gubiłam po 2 oczka.
Plus 8 perłowych guziczków, bo panna takie sobie wybrała:) miały być jeszcze kieszonki, ale na kieszonki materiału zbrakło.




Zaczęłam też kolejny piórkowy projekt, tym razem z malabrigo lace w przepięknym kolorze: buscando azul. Będę go musiała jednak odłożyć na chwilkę, bo kilka zimnych dni uświadomiło mi potrzebę pilnego wykonania czapek sztuk trzech. Dla mnie i dla młodzieży. Małż wyposażony zeszłorocznie:)